Na początku lata wróciłem do Kanady i nie planowałem wyjazdów z domu do końca listopada. Chciałem trochę odpocząć, zaczerpnąć sił, bardziej poważnie zająć się swoim życiem duchowym, jak również pracą nad nową książką i czasopismem; chciałem więcej czasu spędzić z rodziną. Jednak po jakimś czasie zadzwonił do mnie Goswami Maharadż i zaproponował wspólny wyjazd do Indii. Zaproponowałem termin we wrześniu, ale Maharadż nie mógł pojechać we wrześniu, a ja z kolei później nie miałem przerw w swoim harmonogramie aż do przyszłego roku. Wtedy Maharadż znalazł przewodników górskich, którzy byliby w stanie poprowadzić naszą grupę w sierpniu. Sierpień okazał się jedynym wolnym terminem dla nas wszystkich, ale przypada on na okres deszczowy w górach i wielu zasługujących za zaufanie ludzi zapewniało nas, że jest to bardzo niebezpieczne i że nie należy jechać w góry w tym czasie. Jednak Maharadż już od 30 lat jest mnichem i nie ma mocnych przywiązań materialnych, a mi było niezręcznie mu odmówić.
Czym rzeczywiście jest pora deszczowa w Himalajach, zrozumieliśmy ciut później…
Było kilka przyczyn dla naszego wyjazdu. Zgodnie z moją kartą natalną powinienem w tym czasie dużo podróżować, odwiedzać święte miejsca, w których mieszkałem w swoich poprzednich wcieleniach, jak również powinienem był dużo obcować z duchowo rozwiniętymi osobami i otrzymywać od nich błogosławieństwa. Nawet powiedziałem do żony, gdy nie udało nam się zaplanować swój wyjazd na wrzesień: “Coś mi się wydaje, że nie uda mi się oszukać losu i tak będę musiał pojechać”.
Po jakimś czasie otrzymałem wiadomość od Maharadża, że wyjazd przeniesiono na sierpień. Kiedy wróciłem z tego wyjazdu, profesor David Frawley i jego wspaniała żona Shambhavi zaprosili mnie do wzięcia udziału w kolejnej wyprawie w Himalaje. Było to zaproszenie osobiste, nie mogłem więc odmówić. Przy okazji wspomnę, że w czasie gdy byłem w Himalajach i w Moskwie, profesor Frawley i jego żona przyjeżdżali do Toronto i moja żona wzięła udział w ich warsztatach, jak również odwiedziła ich prywatnie.
Wiedziałem, że teraz był bardzo korzystny czas dla tego typu wyjazdów, co więcej podróż wydawała się być podwójnie kusząca ze względu na towarzyszy podróżny. Wiedziałem, że powinienem był odwiedzać miejsca i obcować z ludźmi, z którymi byłem w jakikolwiek sposób związany w poprzednich wcieleniach. Jakiś czas przed wyjazdem przechodziłem coś w rodzaju regresji hipnotycznej, gdy można przejrzeć swoje poprzednie wcielenia (albo ktoś inny to robi w waszym imieniu). Nie pierwszy już raz przyglądałem się swoim poprzednim wcieleniom, jednak tym razem bardzo mnie interesowało, jak wyglądało moje ostatnie wcielenie. Dowiedziałem się, że mieszkałem w Himalajach, w okresie pomiędzy 1800 i 1850. Dowiedziałem się, że moje życie było dosyć krótkie i że na przeciągu 50 lat byłem guru, nauczycielem w Himalajach.
Dopiero skończyłem sesję regresyjną i wkrótce po tym zaproszono mnie do wzięcia udziału w górskiej wyprawie. Nie mogłem odmówić. Dodatkowo nasza grupa była bardzo dobra i każdy był mocno nastawiony na to, żeby jechać. Poza tym obiecałem niektórym swoim przyjaciołom i znajomym, że jeśli pojadę w Himalaje, to koniecznie wezmę ich ze sobą. Większość ludzi w naszej grupie posiadała wysoki poziom energii, według mojego systemu wyliczenia poziomu energii, było to +500.
Od samego początku mieliśmy dobre nastroje, byliśmy pełni humoru i jednocześnie byliśmy nastawieni refleksyjnie. Na samym początku, gdy planowaliśmy wycieczkę, 15% ludzi z naszej grupy zrezygnowało z tego pomysłu. Akurat przed wyjazdem przeczytałem, że tak czasami się zdarza, gdy może przytrafić się coś niedobrego, na przykład dochodzi do katastrofy lotniczej. Uczeni francuscy wyliczyli, że przed rozpoczęciem takiego lotu około 15% ludzi rezygnuje z wyjazdu. Inny uczestnik grupy na spotkaniu przed wyjazdem niechcący powiedział, że musimy wziąć bilety w jedną stronę. Co chwila otrzymywaliśmy nowe opisy tego, jak straszne potrafią być lawiny górskie i staczające się kamienie. Na wszelki wypadek zerknąłem na linie papilarne na dłoniach niektórych uczestników wyjazdu, jeszcze raz zerknąłem na ich karty natalne: raczej wszystko wygląd dobrze, powinniśmy wrócić.
Zresztą myślałem też, że lepiej jest zginąć w Himalajach, niż z powodu nowotworu. Wysocki kiedyś śpiewał podobnie: “Lepiej zginąć w taki sposób, niż od wódki i przeziębienia”.
Przylecieliśmy do Indii. Najpierw spędziliśmy dzień w New Delhi, odwiedziliśmy przepiękną, dosyć nowoczesną świątynię. Akshardham jest współczesnym kompleksem świątynnym, upiększonym tradycyjną rzeźbą w kamieniu.
Świątynia należy do ruchu religijnego, który został zapoczątkowany przez pewnego świętego Indii zwanego Swaminarajan. Jego uczniowie — jak to często i z łatwością dzieje się w Indii — uznali go za wcielenie Boga. Ten człowiek, wielki Nauczyciel, żył od końca XVII wieku do 1830 roku, jeśli się nie mylę. Był człowiekiem bardzo czystym, duchowo rozwiniętym, dokonał wielu mistycznych czynów. Uczył kochać wszystkich i służyć wszystkim widząc w każdej istocie Boga. Przy okazji wspomnę, że ta nauka jest przewodnią u prawie wszystkich świętych wedyjskich, zwłaszcza wśród adeptów klasycznej szkoły Adwajta Wedanty. Nauczyciel ten był w stanie zbudować ugrupowanie duchowe, które jednocześnie zajmowało się zagadnieniami społecznymi; mówił o tym, że nie należy zamykać samego siebie w czterech ścianach, należy bezwarunkowo służyć swojej ojczyźnie, narodowi i całemu światu. Był przeciwnikiem systemu kastowego. Mówił o tym, że każdy może poznać Boga i że osobiste doświadczenie jest niezmiernie istotne, a nie ślepe przestrzeganie dogmatycznych zasad. Ortodoksyjni Hindusi niezbyt go lubili za te słowa. W czasach obecnych uznano by, że stworzył sektę, a środki masowego przekazu obrzuciliby go błotem.
Naśladowcy tego człowieka są bardzo czystymi i szczerymi ludźmi. Większość z ludzi, którzy budowali to dzieło sztuki, po dzień dzisiejszy służą innym na terytorium świątyni. Robili to i nadal to robią w sposób całkiem bezinteresowny. Jest to ogromny kompleks świątynny, który rozciąga się na kilkadziesiąt hektarów ziemi. Na jego terytorium zbudowano duże, niczym basen jezioro z wodospadami, i woda w tym jeziorze została przywieziona ze wszystkich świętych rzek i jezior Indii. Świątynia jest niezwykle pięknie wykonana, została zbudowana bardzo szybko i solidnie rękami około dziesięciu tysięcy woluntariuszy. Większa ilość budowniczych robiła to nieodpłatnie. Zauważyłem, że zwolennicy tego Nauczyciela kładli duży nacisk na działania charytatywne, czyli na służenie bez chęci zysku. Jeśli myślisz, że jesteś wielki, to odwiedź szpital dla nędzarzy i sprzątaj po nich. Wielkość człowieka przejawia się w takim stopniu, w jakim człowiek potrafi bezwarunkowo służyć innym. Dotyczy to zwłaszcza liderów społeczeństwa…
Spotkaliśmy się z liderem tego ruchu, mnichem Swami. Chodzi boso po całym świecie, nawet podczas swoich wielokrotnych podróży dookoła świata, albo czasami korzysta z bardzo prostego obuwia, które jest wykonane w drewna. Tacy mnisi jak on nie mogą zbliżać się do kobiety bliżej niż dziesięć metrów, nie mają prawa trzymać w ręku pieniędzy lub jakichkolwiek dokumentów finansowych, które są związane z rzeczami materialnymi.
Liderzy ruchu nie dotykają datków, które są ofiarowywane w świątyni. Rozdzielaniem i zarządzaniem pieniędzmi zajmują się ci wolontariusze, którzy nie otrzymują wypłaty. Panuje tam przejrzysta rachunkowość, wszystkie zebrane pieniądze są przeznaczane na budowę świątyń i pomoc dla biednych. Odwiedzający świątynię ludzie doskonale widzą, że jest to czysty ruch duchowy, w którym nie ma domieszek politycznych. To sprawia, że ludzie czują się bardziej natchnieni po wyjściu z tego miejsca, niż ci, co wysłuchali najbardziej gorącego kazania gdzie indziej. Gdy ludzie widzą, że liderzy duchowi są rzeczywiście ludźmi duchowo rozwiniętymi, którzy nie są zainteresowani niczym, co jest materialne, to dodaje im dużo entuzjazmu na dalszą pracę nad sobą samym i na dalsze służenie bliźnim. Ten ruch duchowy posiada dużo świątyń na całym świecie. Nawet w Toronto jest taka świątynia, który odwiedziliśmy razem z żoną już po moim powrocie. Swaminarajan wyrzekł się świata w wieku 10 lat i następnie podróżował, odwiedzał święte miejsca i dokonywał wielu cudów. W wieku 17 lat przyszedł do aśramu (świątyni) swojego Guru, który później wyznaczył Swaminarajana jako swojego następcę. Znam dużo ruchów religijnych i organizacji religijnych, ale jeszcze się nie spotkałem z tak poważnym stosunkiem do czystości, może tylko zauważyłem podobny stosunek wśród adeptów ruchu stworzonego przez Sivananda Swami (i to przede wszystkim na terytorium Indii).
Gdy pisałem ten artykuł na bloga, mój znajomy A. Usanin, który niedawno wrócił z Indii, przysłał mi opis tego regionu. Tylko taki stan, gdzie alkohol jest całkowicie zabroniony, gdzie ludziom zabrania się wierzyć w ten najbardziej niebezpieczny mit, że alkohol jest dopuszczalny w małych ilościach, tylko takie miejsce można uważać za najczystsze pod każdym względem miejsce na ziemi. Gdzie jest to miejsce? Na terytorium współczesnej Indii!
Niedawno wróciłem z Gudżarat. Jest to jedyny stan w Indii, gdzie nigdy nie pozwalano na sprzedaż alkoholu. W tym regionie od dawien dawna działa zakaz spożycia alkoholu: sprzedaż i zażywanie alkoholu jest całkowicie zakazana (przy okazji, to właśnie w Gujarat urodził się Gandhi, jak również wielu innych znanych indyjskich naukowców, polityków i ludzi sztuki, co chyba też nie jest przypadkowe). Jest to NAJBARDZIEJ CZYSTY STAN w tym kraju. Ci ludzie, którzy byli w Indiach, będą wiedzieli, o czym mówię. W innych regionach śmieci są sprzątane tylko przy pomocy ulewnych deszczów lub za pomocą wiatru. Jednak w Gudżarat państwo dba o to, aby każda ulica miasta była zamiatana codziennie. Ludzie tutaj nawet nie śmiecą. Poza tym w Gudżarat poziom korupcji jest najniższy. Być może nie jest to przypadkowe, że ten region, który zajmuje niezbyt dobre położenie geograficzne (jest położony na północy, obok Pakistanu), jest uważany za jeden z najbogatszych regionów Indii. Wydaje się być nawet bardziej dostatni niż graniczący na południu z nim stan Maharasztra, w którym jest położony Bombaj będący finansowym centrum państwa. Można wyciągnąć wnioski, że trzeźwość, zewnętrzna oraz wewnętrzna czystość i dobrobyt faktycznie są ze sobą ściśle powiązane.
Gdy przyjechałem z wykładami do Anglii, mieszkałem w centrum Londynu. Jeśli będziecie mieli okazję spacerować w tym mieście o piątej nad ranem, łatwo zauważycie, że wszystkie ulice są zawalone stosami śmieci, które pozostały po nocnych imprezach młodzieży. Około 5.30 nad ranem ogromne wojsko sprzątaczy wyrzuca te góry śmieci za pomocą szerokich łopat do dużych aut-odkurzaczy i dzięki temu to miasto przybiera normalny wygląd nad ranem. Tak samo mają się sprawy w Berlinie i innych miastach Europy, która kiedyś słynęła jako miejsce czyste i kulturalne. Być może kryzys euro ma jakiś wpływ na ogólny upadek wartości moralnych i na zanieczyszczenie środowiska w tych państwach? (Są to tylko moje osobiste przypuszczenia, które wynikają z obserwacji kultury tych państw, w których zdarza mi się bywać).
Po naszym pobycie w Delhi pojechaliśmy do miasteczka Haridwar, jest to pogórze, miejsce położone u samego podnóża Himalajów. Haridwar jest świętym miastem położonym na rzece Ganges. Byliśmy tam przez kilka dni i odwiedziliśmy dużo szczególnych miejsc w okolicach Haridwar. Goswami Maharadż poruszał bardzo ciekawe i głębokie tematy o treści duchowej. Zajmowaliśmy się pranajamą (techniki oddychania – przyp. tłum.), odwiedziliśmy kilka akademii duchowych. Każdy mówił nam, że mieliśmy niezwykłe szczęście: “w ciągu następnych kilku dni będzie mało opadów”, i tak też faktycznie się stało. Powiedziano nam, że w tym czasie rzadko tak się zdarza, jednak górska droga była, tak czy inaczej, bardzo niebezpieczna. Droga była bardzo wąska, co chwila osypywały się kamienie, a na dole widniały przepaście (od 100 do 800 metrów)… Do Haridwar dojechaliśmy dosyć szybko. Zdarzyło nam się czekać tylko raz (około 2-3 godzin), aż posprzątają kamienie, które zasypały drogę.
Naszym celem był Badrinath. Jest to niezwykle święte miejsce, położone niedaleko granicy z Tybetem. Bardzo polecam odwiedzenie tego miejsca dla wszystkich, którzy interesują się tematyką wschodnią albo po prostu chcą zanurzyć się w najczystszej energetyce tego miejsca.
W tym miejscu jest niezwykle silna energetyka, medytacja przychodziła z łatwością. To miejsce odwiedziła prawie każdy wielki Nauczyciel oraz dziesiątki tysięcy pustelników i nieznanych światu świętych, którzy istnieli na terytorium Indii w ciągu ostatnich 700 – 800 lat. Badrinath jest zamknięty dla publiczności od końca października do początku kwietnia, ponieważ podczas zimy jest zasypany śniegiem, który sięga aż do 8 metrów wysokości. Jeśli przejść 30 kilometrów dalej, to zauważymy tam tak zwaną “Drogę Joginów”. Jogini niezbyt lubią przybyszy, przez cały czas medytują i nie obcują ze światem. Bardzo daleko w górach istnieje pewna jaskinia, w której Wjasadewa zapisał Wedy. W tej jaskini da się wyczuć niezwykłą energię miejsca. W Wedach jest również opis tego, jak rzeka Saraswati przechodzi przez górę Kajlas i wychodząc w tym miejscu spod ziemi łączy się z rzeką Ganges. Zdjęcia satelitarne wykonane przez satelity NASA potwierdziły, że ta rzeka faktycznie płynie pod ziemią z okolic góry Kajlas, do którego tam jest stosunkowo niedaleko.
Przyjechałem mocno zmęczony i z powodu lotu nie spałem dwie noce. Wieczorem tego dnia Maharadż powiedział nam, że jutro jest dzień ekadaśi, gdy wszystkie dokonywane tego dnia ascezy są bardzo korzystne. Zwłaszcza że w tym miejscu wszystkie ascezy mają znacznie mocniejszy efekt. Pomyślałem, że jutro wtorek, dzień Marsa i zgodziłem się z Maharadżem, że przeprowadzenie takich ascez jest dobre. Z rana poszliśmy na piechotę do miejscowej świątyni, później spacerowaliśmy po mieście i pojechaliśmy do jaskini Wjasadewy i do jaskini Ganeśi. Odczuwałem mocne bóle brzucha, co się często zdarza w Indiach, gdy przytrafi wam się zjeść coś, co nie było zbyt dobre. Poza tym nie spałem dwie noce, czułem ból w jelitach, byłem mocno odwodniony i osłabiony. Na dodatek wielu z nas odczuwało chorobę wysokościową z tego powodu, że w ciągu półtora dnia wznieśliśmy się z wysokości kilkuset metrów do prawie 3500 metrów.
Po porannym spacerze zjedliśmy śniadanie i odwiedziliśmy jaskinię. Tego dnia post był bardzo wskazany, zwłaszcza post całkowity, co planowałem zrobić podobnie jak Maharadż (który się pościł na sucho, nawet bez picia wody). Odwiedziliśmy jaskinię, w której zapisano część Wed i wykąpaliśmy się w rzece Saraswati. Wydawało mi się, że stracę przytomność. Nie mogłem sobie wyobrazić, w jaki sposób uda nam się dojść do końca, ale wystarczyło mi sił, aby wrócić do wsi, gdzie zostawiliśmy nasze auta (około dwóch kilometrów).
Nagle Maharadż zaproponował nam spacer drogą Pandawów. W Mahabharacie jest historia o tym, jak pięciu wielkich braci Pandawów i ich wierna żona Draupadi wybrali tę samą drogę jako swoją ostatnią podróż na Ziemi. Każdy z nich padał na określonym etapie drogi pozbawieni sił i zostawiali swoje ciała i świat w miejscu swojego upadku. Istnieje bardzo dużo historii związanych z tym świętym miejscem. Maharadż zaproponował przechadzkę tą drogą, musieliśmy pokonać 300 metrów. Powiedziałem, że raczej nie dam rady, ale jakoś udało mi się dojść do przepięknego wąwozu, na dnie którego widniała nasza droga. W jaskini spotkał mnie jogin-śiwaita, który pobłogosławił mnie na dalszą drogę i użyczył mi swojego kija, abym mógł iść dalej. Goswami Mahradż podszedł do mnie, położył swoje ręce mi na głowie i powiedział żartobliwie: “Błogosławię Cię na to, abyś doszedł. Daję Ci na to” (przeleciała mi przez głowę myśl, że teraz na pewno dojdę do ubikacji).
Wytłumaczył mi, że jeśli uda mi się dojść do celu, to otrzymam wiele Śakti (energii duchowej). A jeśli w tym miejscu zostawię swoje ciało, to moje przyszłe wcielenie będzie bardzo cenne… Im większą odległość zdołasz przejść przed upadkiem, tym wyższe będzie następne wcielenie. Po tych słowach ruszyłem do przodu, co prawda myślałem, że za chwilę upadnę, ale musiałem przez cały czas poruszać się do przodu…I nagle doznałem olśnienia: “Przecież jeśli uda mi się przeżyć tą podróż, to będę musiał później drałować duży kawałek z powrotem…”. Przypomniałem sobie o tym, że jest mało ludzi uduchowionych, którzy zgodzą się na natychmiastową śmierć w zamian za obietnicę raju.
Powiem szczerze, że uratował mnie pomocnik Maharadża. Podszedł do mnie i dał mi trochę wody i garstkę suszonych owoców, co mi bardzo pomogło. Mimo że planowałem pościć się na sucho, to jednak zrozumiałem, że jeśli nie zjem czegoś, to upadnę — i zgrzeszyłem.
Z daleka już było widać wodospad. Okazało się jednak, że do wodospadu pozostawało około 6-7 kilometrów. Na początku powiedziano nam, że do wodospadu jest około 2-3 kilometrów, całkiem blisko. Jednak u Hindusów odległość jest pojęciem względnym, czy to są trzy kilometry, czy siedem, nie ma dużej różnicy. Przez cały czas musieliśmy poruszać się dosyć stromym wejściem na górę, wzdłuż bardzo pięknego wąwozu. Gdy już dotarliśmy do wodospadu, ogarnęło mnie ogromne poczucie radości i szczęścia, nigdy nie myślałem, że będę w stanie przejść ten odcinek drogi, będąc tak zmęczonym. Na tej wysokości, gdzie byliśmy, było widać lodowce. Gdy szedłem tą ścieżką, myślałem, że stracę przytomność, jednak pamiętałem o tym, że dobrowolnie podjąłem się pewnych ascez, które są konieczne dla mojego życia duchowego i aby zmniejszyć poziom swojego egoizmu. Pamiętałem o tym, że wskutek moich ascez wszystkie żywe istoty odczują pewien pożytek i dzięki temu poczułem, że było mi łatwiej poruszać się do przodu, mimo że dotarłem do wodospadu jako jeden z ostatnich z naszej grupy. Z powrotem zszedłem dosyć szybko, ponieważ wyrosłem w górach i dobrze znam technikę schodzenia w dół.
W ciągu dnia przeszliśmy około 20 kilometrów na wysokości około 3500. Czułem ból w nogach, ale towarzyszyło mi poczucie odniesionego zwycięstwa, czułem, że wszystko jest możliwe, gdy zostałem błogosławiony przez osoby znajdujące się na bardzo wysokim poziomie rozwoju. Podczas marszu rozmawiałem z Goswami Maharadżem na tematy duchowe, odmawialiśmy mantry, modliliśmy się i przez cały czas byłem w stanie medytacji. Maharadż bardzo mnie zdziwił: mając około 55 lat, przez cały czas przestrzegał suchego postu, doszedł do końca i nie wypił ani łyka wody, mimo że w drodze powrotnej poczuł się źle z powodu odwodnienia. Budził się wcześniej i kładł się później niż inni uczestnicy wycieczki, służył nam wszystkim i pomagał. Dało się wyczuć, że w nim jest wiele energii, szczęścia i natchnienia! A przecież zgodnie ze współczesną teorią, ludzie nie mogą być zdrowi i szczęśliwi, gdy w ich życiu nie ma miejsca na seks.
Odwiedzaliśmy przeróżne aśramy i świątynie (w systemie wedyjskim jest ogromna różnorodność przeróżnych nurtów i odłamów religijnych), odwiedzaliśmy też świątynie buddyjskie. Bardzo mi się podobała otwartość umysłu Goswami Maharadż. Podobało mi się, że porusza się on swoją drogą, ale jednocześnie z szacunkiem odnosi się do innych ludzi i jest gotowy na pobieranie nauk u osób duchowo rozwiniętych, niezależnie od tego, do jakiego nurtu religijnego należą. Odwiedziliśmy wiele jaskiń i aśramów wielkich świętych, włączając w to Anandamaji Ma, świętej, która umarła około 50 lat temu (w 1982 roku – przyp.tłum), odwiedziliśmy świątynie Swami Sivanandy i wiele innych miejsc. Mieliśmy wiele szczęścia, bo udało nam się spotkać z wieloma nauczycielami, trafialiśmy na ceremonie, braliśmy udział w wielu jadźńach (rytuał ofiarny – przyp.tłumacza).
Gdy wróciliśmy do Badrinath, dowiedzieliśmy się, że w ciągu poprzedniej nocy mocno padało i droga stała się nieprzejezdna. Nie wiedzieliśmy, jak długo mamy czekać aż drogi staną się znowu przejezdne. Jednak po trzech dniach, gdy zgodnie z planem mieliśmy wyjeżdżać, udało się odremontować drogi i opuściliśmy to miejsce. Gdy jechaliśmy z powrotem, zaczęło mocno padać i ktoś z grupy powiedział, że Himalaje nie chcą nas wypuszczać.
Ugrzęźliśmy w kilku poważnych blokadach drogi. Gdy droga stawała się całkowicie zawalona, przyjeżdżały traktory i sprzątały kamienie i błoto. Zdarzało się też tak, że droga była całkiem rozmyta. Pewnego razu zauważyliśmy, jak przed nami o mało nie obsunęła się w przepaść ogromna ciężarówka; połowa wozu stoczyła się w dół i ciężarówka w ten sposób wisiała nad przepaścią. To zablokowało drogę, więc musieliśmy czekać około 6-8 godzin na to, aż ktoś przyjedzie, rozładuje, wyciągnie ciężarówkę, a następnie naprawi drogę. Przez cały czas mocno odczuwaliśmy oddech śmierci podczas podróży, co nastrajało refleksyjnie. Co chwila widzieliśmy lawin z wody i kamieni. Każdy mówił nam, że mieliśmy dużo szczęścia.
Pewnego razu, jeszcze na samym początku podróży, byliśmy w mieście Rishikesh. Rzeka Ganges w tym miejscu jest bardzo burzliwa, zwłaszcza podczas okresu deszczowego, gdy topią się lodowce. Temperatura wody wynosi około 10 stopni, a czasami nawet mniej. Wyruszyliśmy do brzegu Ganges, aby się umyć w rzece, korzystając z ghat (schodków prowadzących prosto do wody). Były to nowo zbudowane schody, i poziom rzeki Ganges wydawał się być wyżej niż zazwyczaj. Aby się umyć w rzece, trzeba się do niej zbliżyć z kimś innym, kto ci pomoże i będzie cię trzymał za nogi. Byłem w parze z pewnym chudziutkim chłopakiem. Nie wiem, jak to się stało, być może dlatego, że znajdował się tam schodek, na który już nie można było stawać, bo był zbyt głęboko, ale w pewnym momencie pośliznąłem się i poczułem, jak nurt wody wynosił mnie w kierunku niewielkich wodospadów i wirów wodnych. Już wyśliznąłem się chłopaczkowi z rąk, gdy inny mężczyzna (Sergiusz z Ukrainy, którego nazywaliśmy magnatem mlecznym), złapał mnie za moje chore ramię (mam zwichnięty staw w tym miejscu, który mi bardzo doskwiera). Modlę się do Boga o dużo zdrowia dla Sergiusza, bo udało mu się mnie uratować i wyciągnąć z wody, mimo że krzyczałem z bólu. Dwa dni po tym wypadku bolało mnie ramię, ale jak się okazało, Sergiusz tak mocno je naruszył, że później poczułem dużą poprawę i ból w ramieniu później mi prawie całkowicie minął. Zdaliśmy sobie sprawę, że z Ganges nie ma żartów, bo w rzece jest dużo podwodnych prądów, w których woda płynie z ogromną prędkością.
Jyotirmath jest niezwykle świętym miejscem niedaleko miasteczka Badrinath. Duże wrażenie zrobiło na mnie ogromne stare drzewo, pod którym Śankaraćarja doznał wzniesienia. To miejsce emanowało silną energetyką. Zazwyczaj w krajach zachodnich znamy Buddę, jednak Śankaraćarja wywarł nie mniejszy wpływ na ludzi zamieszkujących terytoria Indii i w mniejszym stopniu terytoria południowo-wschodniej Azji. Był wielką osobowością. Przywrócił klasyczny wedantyzm na tereny Indii, jednak w nieco innej formie. Widzieliśmy drzewo, pod którym Śankaraćarja doznał wzniesienia, jak również widzieliśmy zbudowane przez niego klasztor i świątynię.
W drodze powrotnej nareszcie dotarliśmy do Rishikesh. Byliśmy tam dwa i pół dnia, podczas których doszło do mocnej, tropikalnej ulewy, która trwała bez przerwy. Przez kilka dni zalewała nas ściana wody. Rzeka Ganges wyszła z brzegów, doszło do mocnej powodzi. W wielu miejscach zalało drogę, którą musieliśmy jechać. Było to bardzo ciekawe zjawisko, nigdy nie widziałem czegoś takiego. Przyjechaliśmy do miasteczka Haridwar, gdzie okazało się, że główna droga przypomina ogromną rzekę o głębokości 1.5 – 2 metry, woda z ogromną prędkością toczyła się ulicami i znosiła auta. Powiedziano nam później, że tego dnia Ganges wyszła z brzegów. Gdybyśmy o dzień później opuszczali to miejsce mielibyśmy znacznie mniej szczęścia. Rzeka Ganges wyszła z brzegów, poziom wody wyrósł o 5 metrów, doszło do silnej powodzi, której dawno nie pamiętano w tamtych okolicach. Droga, którą spacerowaliśmy jakiś czas temu, została całkowicie zalana.
Niestety, współczesna cywilizacja dociera nawet do tych niezwykłych miejsc. Dociera nawet do miejsc położonych wysoko w górach, jej ślady widać obok miasteczka Badrinath, który jest dostępny dla odwiedzających tylko w przeciągu kilku letnich miesięcy (od początku kwietnia do połowy października), bo w innym okresie wszystko jest zasypane śniegiem i każdy opuszcza to miejsce. Otóż nawet tam, wysoko w górach, są sklepy, w których wszystko jest sprzedawane zapakowane w plastik, niczym cukierki. Ponieważ w Indiach nie ma służby odpowiedzialnej za sprzątanie śmieci, to plastik ląduje w rzece Ganges i na drogach. Każdego dnia przybywa tam śmieci. Jest to oczywiście bardzo nieprzyjemny widok. Wzdłuż drogi widać dużo plastikowych opakowań, butelek. Nawet w małych wsiach jest obecna telewizja i ludzie oglądają otępiające programy złej jakości. Również, co bardzo zdziwiło towarzyszy naszej wyprawy, widzieliśmy pijanych Hindusów, co do niedawna było widokiem niespotykanym. Wygląda na to, że ci ludzie uwierzyli w to, że alkohol w małych ilościach jest dopuszczalny. Coraz bardziej jest widoczna powszechna akceptacja tych zachodnich “wartości”, które w efekcie wyniszczają instytut rodziny, co z kolei oznacza, że całe społeczeństwo zacznie szybko degradować.
Jednak pomimo tego mocno mnie inspiruje fakt, że w Indiach nadal jest wielu ascetów i rzeczywiście duchowo rozwiniętych ludzi. Na Zachodzie, gdy mówimy “duchowo rozwinięty człowiek”, mamy na myśli kogoś, kto jest liderem jakiejkolwiek duchowej albo religijnej organizacji, natomiast w Indiach, zwłaszcza w zatłoczonych miejscach publicznych często można spotkać ludzi, którzy są ubrani niczym sadhu (święci/pustelnicy). Noszą ubrania w kolorze szafranu, chodzą i proszą o datki, jest to swojego rodzaju biznes dla nich.
Jednak w głębinach Himalajów nadal można spotkać prawdziwych Sadhu. Zaskoczyła mnie droga od Haridwar do Badrinath: ciągnie się na odległość ponad 300 km, przez cały czas pnie się w górę, jeśli ktoś chce pokonać ten odcinek drogi na piechotę, będzie musiał iść przez kilka tygodni. Taki człowiek porusza się na wysokości 3500 nad poziomem morza, nie wiadomo, gdzie znajdzie nocleg, wszystkie drogi są jałowe, przez cały czas osypują się kamienie, jest bardzo zimno, mocno wieje, przez cały czas jeżdżą auta (a ja czułem się bohaterem, bo pokonałem ten odcinek przy pomocy dobrego auta). Tacy pielgrzymi zazwyczaj nie proszą o nic, idą do przodu i po prostu mają nadzieję na Boga i na to, że On im pomoże. Tutaj widać, że kultura prawdziwej duchowości w pewnym stopniu nadal się zachowała, wśród pielgrzymów jest bardzo dużo szczerych ludzi, którzy rozumieją, że głównym celem życia człowieka i tego krótkiego istnienia jest właśnie możliwość poznania tego, co Boskie, a nie zamieniać się w niewolnika swoich uczuć.
Od czasu do czasu zatrzymywałem się i patrzyłem im głęboko w oczy. Pewnego razu spotkałem pewnego ascetę, który wydawał się mieć około 50 lat i wyglądał na bardzo zmęczonego i pozbawionego sił. Nie chciał skorzystać z podwiezienia naszym autem, ale się ucieszył z datku, bo to dawało mu możliwość spożycia posiłku w najbliższej wiosce. Było jasne, że jadał raz na kilka dni. Tacy pustelnicy podróżują na piechotę, powtarzają Święte imiona oraz mantry i przez cały czas starają się być w stanie medytacyjnym.
Przy okazji wspomnę, że niedawno gościłem Bhakti Marga Swami, który często wygłasza wykłady. Jest z pochodzenia Kanadyjczykiem, przez większą część roku podróżuje pieszo. Już kilka razy obszedł całą Kanadę (która jest drugim po Rosji krajem pod względem wielkości), jak również inne państwa.
Ten wyjazd, tak jak przystało na wyjazd duchowy, zmusił nas wszystkich do zastanowienia się nad tym, co wieczne i jak wszystko w tym świecie szybko przemija. W podróży mieliśmy możliwość obcowania z mądrymi ludźmi, mieliśmy też dużo szczęścia, gdyż udało nam się spotkać wielu Nauczycieli należących do przeróżnych nurtów duchowych. Cała nasza grupa (ze mną włącznie) podczas tej kilkutygodniowej wyprawy otrzymała więcej błogosławieństw niż w ciągu ostatnich lat. U każdego świętego, którego spotykałem na swojej drodze, prosiłem o błogosławieństwo, abym mógł osiągnąć stan Miłości Bezwarunkowej. Gdy braliśmy udział w przeróżnych rytuałach i jadźńach, modliłem się o dobro tych ludzi, którzy u nas kiedykolwiek pobierali nauki i którzy nam pomagali, później modliłem się w intencji swoich wrogów, swoich bliskich i w intencji wszystkich żywych istot.
Moim zdaniem, takie wyprawy są bardzo ważne, zwłaszcza jeśli podróżujecie w dobrym towarzystwie duchowo rozwiniętych ludzi. Właśnie dlatego wróciliśmy pełni energii. Podróż jest o tyle dobra, że w ciągu dwóch-trzech tygodni byliśmy całkowicie wyłączeni z trosk życia codziennego: prawie każdy z nas po powrocie do domu odkrył w sobie ogromne projekty twórcze, każdy z nas inaczej spojrzał na swoją przyszłość. Gdy wracaliśmy, odczuwałem pewien rodzaj żalu, żegnając się z tymi miejscami, ale jednocześnie miałem wyraźne widzenie i zrozumienie tego, że moja misja polega na tym, aby na razie żyć wśród cywilizacji, która jest daleka od harmonii i bardzo szybko wyniszcza samą siebie.
Leave a Comment